O Zosi, która bała się ciemności

Podziel się

Zosia była już bardzo dużą dziewczynką. Kilka dni temu skończyła pięć lat. Zawsze po swoich urodzinach wyjeżdżała do dziadków na wieś. Spędzała tam pierwsze dwa tygodnie wakacji. Mogła chodzić w tym czasie do przedszkola, ale rodzice uważali, że wakacje dobrze jej zrobią. I tak też było. Odkąd Zosia skończyła trzy lata, zostawała u dziadków zupełnie sama. To znaczy bez rodziców, bo przecież tak całkiem sama zostać nie mogła. Była na to jeszcze za mała. Dziewczynka uwielbiała te dni przyjemnie płynące na wsi.

Dziadkowie mieli niewielki drewniany dom nad brzegiem spokojnej rzeczki. Wzdłuż rzeki rosły wierzby, które kąpały swoje gałązki w płynącej leniwie wodzie. W rzece kąpały się babcine kaczki, a dziadek przyprowadzał tu krowy, żeby mogły napić się wody po godzinach spędzonych na zielonym pastwisku. Na wsi wszystko było cichsze i spokojniejsze niż w mieście. Nie było tu wiecznie spieszących dokądś ludzi, setek aut ani miejskiego gwaru. Zosia bardzo żałowała, że nie może z rodzicami zamieszkać na wsi. Cieszyła się jednak, że może przyjeżdżać do dziadków i tu spędzać czas. Babcia zabierała ją codziennie nad rzeczkę, w której dziewczynka radośnie kąpała się z okolicznymi dziećmi. Tu nikt nie patrzył na zegarek i Zosia mogła zostać z babcią nad rzeką aż do wieczora. Wtedy wracały, żeby babcia mogła zająć się zwierzętami w gospodarstwie. Zosia też miała swoje obowiązki. Każdego ranka wychodziła na podwórko i ochoczo karmiła kury, kaczki i gęsi. Później zjadała smaczne śniadanie i pomagała babci krzątającej się po domu. Przed południem dziewczynka chodziła do kurnika i zbierała jajka, których zawsze miała pełny koszyczek. Babcia śmiała się, że jak Zosia jest u nich, to kury jakby lepiej się niosą. Nic dziwnego. Dziewczynka zawsze wypuszczała kurki na łąkę i pilnowała, żeby nie zakradł się do nich lis. Jak wiadomo, kury po pysznej zielonej trawce znoszą więcej jajek.

Każdego roku czas na wsi mijał Zosi przyjemnie. Aż do teraz. Zosia w końcu skończyła już pięć lat. Zarówno rodzice, jak i dziadkowie uważali, że jest już dużą dziewczynką i może spać sama w pokoju gościnnym. Zosia nie była co do tego przekonana. Ale skoro dorośli tak mówią, to tak pewnie jest. Babcia przygotowała Zosi łóżko w pokoju gościnnym. Na szafce obok łóżka umieściła lampkę nocną, żeby dziewczynka miała ją pod ręką. Tego wieczora Zosia zjadła ze smakiem kolację i szybciutko się umyła. Nie mogła się doczekać pierwszej nocy, którą spędzi zupełnie sama w pokoju. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że babcia zgasiła światło, jak tylko Zosia położyła się do łóżka. W starym drewnianym domu da się słyszeć różne odgłosy. Jakieś stukanie, skrobanie, coś jakby kroki. Zosia była przerażona. Zdawało jej się, że w oknie widzi jakąś postać, która czai się tuż za firanką. Miała ochotę krzyknąć, ale nie chciała obudzić dziadków. Sięgnęła więc ręką i włączyła lampkę nocną. W pokoju nikogo nie było, zasłony były zasunięte. Zosia nie mogła nikogo widzieć. Na parapecie stał duży kaktus, to na pewno on zmylił dziewczynkę, której wydawało się, że ktoś tam stoi. Przecież była dzielna, nie może bać się jakiegoś tam kaktusa. To tylko kwiatek. Nic jej nie zrobi. Zosia przyłożyła głowę do poduszki i zgasiła lampkę. Teraz już nic nie słyszała, żadnego stukania, pukania ani drapania. Nie słyszała też żadnych kroków. Stary drewniany dom zapadł w sen wraz z jego mieszkańcami.

Następnego dnia Zosia wstała skoro świt. Pobiegła nakarmić zwierzęta, a później pomogła babci przygotować śniadanie. Nic tak nie smakuje, jak babcine naleśniki z konfiturą wiśniową.

— Jeśli chodzi o wiśnie, Zosieńko, to czas najwyższy zebrać te nasze w sadzie. Myślę, że jak mi pomożesz, uporamy się z tym raz-dwa, a wieczorem zrobimy konfitury — powiedziała babcia.

— Super! Nigdy nie zrywałam wiśni. Chętnie ci pomogę, babciu — krzyknęła dziewczynka radośnie i szybko zjadła śniadanie.

Po śniadaniu Zosia z babcią zabrały ze sobą wiaderka i udały się do sadu, który był za domem. Dobrze, że drzewka były niskie, bo Zosia nie miała problemu ze zrywaniem owoców. Po kilku godzinach ciężkiej pracy wróciły wraz z babcią do domu. Przygotowały obiad i zajęły się konfiturami. Dziadek w tym czasie krzątał się po obejściu, coś naprawiał, coś przestawiał, wyprowadził krowy na pastwisko i nie przeszkadzał im w kuchni. Gdy konfitury z wiśni były gotowe, okazało się, że jest już późno i czas na spanie. Zosia była głodna jak wilk, więc zjadła obfitą kolację, umyła się i poszła do swojego pokoju. Babcia przykryła Zosię kołdrą i — życząc jej kolorowych snów — zgasiła światło. Zosia znów poczuła się nieswojo. Gdy tylko babcia przekroczyła próg pokoju, coś zaczęło trzeszczeć, skrobać i stukać. To nie wróżyło niczego dobrego. Dziewczynka zakryła się kołdrą po same uszy. Wystawał tylko czubek jej głowy z burzą kręconych blond włosów. Nagle Zosia usłyszała dziwne dźwięki. Coś jakby popiskiwanie. Co to mogło być? Jakaś zjawa albo duch — pomyślała dziewczynka. Popiskiwanie było jednak tak cichutkie, że strach uleciał tak szybko, jak się pojawił, a w jego miejsce nadeszła ciekawość. Zosia delikatnie wystawiła głowę spod kołdry i zaczęła nasłuchiwać. Popiskiwanie jakby przybrało na sile, ale w pokoju nikogo nie było. O, nie! To jest po łóżkiem! Zosia znów zanurzyła się pod kołdrą. Minęło kilka minut i popiskiwanie ucichło. Zosia znów wystawiła nos spod kołdry i stwierdziła, że nie może tak tego zostawić. W końcu ma już pięć lat. A to słuszny wiek i do czegoś jednak zobowiązuje. Cichutko wystawiła rękę spod kołdry, chwytając za włącznik lampki, opuściła głowę pod łóżko i włączyła lampkę. I stało się! Stanęła oko w oko z potworem, który mieszkał pod jej łóżkiem w gościnnym pokoju u dziadków. Zosia jednak się nie przestraszyła. Przekręciła głowę raz w lewo, raz w prawo i przyglądała się wlepionym w nią ślepkom.

— Taki mały? — zapytała. — Co z ciebie za potwór?

— Potwór? Jaki potwór? — odezwało się stworzonko spod łóżka. — Ja nie jestem żadnym potworem! Wypraszam sobie!

— Nie jesteś potworem? — Zosia zmrużyła oczy. — To co robisz pod moim łóżkiem i straszysz mnie drugą noc z rzędu?

— Ja? Ja straszę ciebie? To ty przyszłaś tu zupełnie znikąd i zajęłaś mój pokój. Nawet nie zapytałaś o zdanie! — zdenerwowała się mała istotka.

— Miałabym ciebie pytać o zdanie? — zapytała dziewczynka. — To dom moich dziadków i mogę tu być, kiedy chcę i jak długo chcę — skrzyżowała ręce i… trach, spadła z łóżka.

Mała istotka szybko wybiegła ze swojej kryjówki, żeby zobaczyć, czy dziewczynce nic się nie stało. Na szczęście była cała i zdrowa. Otrzepała tylko piżamę z kurzu i nachyliła się nad maleństwem.

— Masz szczęście, że dziadkowie nie mają już tak dobrego słuchu jak kiedyś. Gdybym ich obudziła, obie miałybyśmy nieprzyjemności — powiedziała stanowczo dziewczynka. — Ale zaraz, zaraz. Ty jesteś przecież myszą, a myszy nie mówią.

— Nie jestem taką zwykłą szarą myszą — oburzyła się myszka. — Mam na imię Fruzia. I umiem mówić w różnych językach. Rozmawiam nie tylko z ludźmi, ale też z innymi zwierzętami. I wszystkie je rozumiem.

— To teraz już wiem, dlaczego Zenek cię nie zjadł — odpowiedziała Zosia, wskazując na kocura śpiącego w nogach jej łóżka.

— Miau! — odezwał się kot, gdy usłyszał swoje imię.

— Jakie „miau”? — zapytała dziewczynka. — Ty nie mówisz ludzkim głosem?

— Miaaau! — miauknął przeciągle Zenek i odwrócił się w drugą stronę.

Fruzia zaśmiała się.

— Moja droga, kot nie mówi ludzkim głosem — odparła myszka tonem prawdziwej znawczyni. — To ja mówię kocim głosem. Świetnie się z nim dogaduję. Co prawda początki nie były udane, ale teraz już prawdziwa zgoda zapanowała między nami. Zenek dzieli się ze mną mlekiem, a ja chronię go przed Burkiem. Niestety pies z kotem się nie dogadają, więc ktoś musi tu pomóc.

Zosia zaśmiała się, bo oczami wyobraźni widziała małą myszkę broniącą kota przed potężnym psem dziadków.

— I z czego się tak śmiejesz? — zapytała myszka, mierząc dziewczynkę wzrokiem.

— Tak jakoś. Nie mogę uwierzyć, że ty naprawdę mówisz. Biegnę po dziadków. Muszą cię zobaczyć! — dziewczynka już trzymała dłoń na klamce.

— Nie! Nie! — krzyknęła myszka. — Nawet przed tobą nie powinnam się zdradzać z tym, że mówię ludzkim głosem, ale bałam się, że zaczniesz krzyczeć i zrobisz mi coś złego.

— Ja? Coś złego? – zapytała Zosia. – Muchy bym nie skrzywdziła, a co dopiero mysz. Dobrze, skoro nie chcesz, nie będę o tobie mówiła dziadkom. Niech to będzie nasza tajemnica.

— Dziękuję ci, dziewczynko — odparła myszka. — W zamian mogę ci coś obiecać.

— Co takiego? — zapytała zaciekawiona Zosia.

— Wiem, że boisz się sama zasypiać. Widziałam, jak drżysz ze strachu, gdy tylko babcia gasi światło. Mogę ci obiecać, że będę chroniła cię każdej nocy, którą spędzisz w tym pokoju — odparła myszka. — Przy mnie możesz czuć się bezpiecznie.

— Przy takiej małej myszce? — powątpiewała Zosia.

Fruzia uśmiechnęła się tajemniczo.

— Wiesz przecież, że mówię językami wszystkich istot na tym świecie. Zapewniam cię, że przy mnie nic ci nie grozi, a twoje sny od dziś będą najpiękniejsze na świecie.

— Zobaczymy… — odparła dziewczynka. — Idę więc spać, bo jestem bardzo zmęczona. Tylko, proszę, nie budź mnie już więcej tym skrobaniem i tupaniem. Jeśli chcesz, możesz położyć się ze mną, tu obok.

I tak też się stało. Fruzia położyła się obok Zenka, który cichutko mruczał, kołysząc je do snu. A sny Zosi były naprawdę piękne. Tak piękne, że gdy wstał nowy dzień, dziewczynka nie obudziła się skoro świt. Spała głębokim snem nawet wtedy, gdy babcia otworzyła szeroko drzwi do jej pokoju.

— Pobudka! Pora wstać! — krzyknęła wesoło babcia, zdziwiona widokiem wnuczki śpiącej w swoim łóżku.

— Ale… co się stało? — zapytała Zosia, przecierając zaspane oczy. — Fruzia?

— Jaka Fruzia? Coś ci się musiało przyśnić — odparła babcia. — Wstawaj! Nowe zadania przed nami. Kury i kaczki same się nie nakarmią.

Zosia usiadła na łóżku i rozejrzała się po pokoju. Przypomniały jej się wszystkie wspaniałe sny, które dzisiaj miała. Czy naprawdę spotkała wczoraj Fruzię, czy to też był tylko sen? Na łóżku spał smacznie Zenek, a po myszce nie było nawet śladu. Dziewczynka zajrzała pod łóżko, ale i tam było pusto. Zosia nie wiedziała już, co było prawdą, a co tylko snem. Wiedziała natomiast, że od tej pory każdy jej sen będzie wspaniały, a strach przed ciemnością zniknął tak, jakby ktoś zaczarował go magiczną różdżką. A Fruzia? Kto wie, może którejś nocy ponownie ją odwiedzi…

 

Ilona Rudzka-Zygadło


Podziel się